Błąd systemu

Co jakiś czas media buczą o nich. O tych niewdzięcznych, okrutnych, zajętych głównie swoją karierą młodych, zdolnych, korporacyjnych. O ludziach widmach, których nie interesuje samopoczucie dziecka, którzy na telefon od starzejących się rodziców reagują: „Mamo…nie mam czasu, daj mi spokój”, którym szkoda dnia na odwiedziny u dziadków. O ludziach, którzy potem bez mrugnięcia okiem oddają starszych, schorowanych członków rodziny do domów opieki czy szpitali, licząc na pozbycie się niewygodnego problemu. Zazwyczaj takim sezonowym artykułom towarzyszą wypowiedzi ekspertów, autorytetów, psychologów i socjologów wszelkiej maści, okraszone grzmieniem speców od moralności, że relatywizm, że poluzowanie więzi, że konsumpcjonizm i wygodnictwo życiowe. Upadek cywilizacji, powszechna znieczulica u młodych osób.

Mówi się, że w krajach azjatyckich osoby starsze są cenione i otaczane opieką ze względu na swoją mądrość życiową i doświadczenie. Jak jest u nas?

Pani Halina mieszka w niewielkim mieszkaniu na jednym ze starszych kieleckich osiedli. Ma córki i syna. Ze łzami w oczach pokazuje butelkę po kroplach do uszu. Kilka dni temu dała ją wraz z pieniędzmi jednej z córek, żeby kupiła dokładnie taki lek w aptece. Córka zamiast nowego leku przyniosła matce tę samą butelkę, wypełnioną gęstym, słodkim płynem. Sprawdzam zawartość – płyn skrystalizował się na brzegu butelki – mam już pewność, że to nie krople, a zwykły syrop na kaszel. Całkiem niedawno pani Halina dostała udaru. Przez większość czasu siedzi w domu sama, to patrząc tępo przed siebie, to pytając, kiedy wróci jej mąż. „Poszedł na to szkolenie wojskowe i jeszcze nie wrócił, a ja już tyle czekam…”. Rodziny nie ma, ktoś ponoć krąży po mieście szukając możliwości szybkiego ubezwłasnowolnienia. Popołudniowa porcja tabletek leży przy łóżku, na talerzu. Czy pani Halina je weźmie – nie wiadomo, nikt nie przychodzi sprawdzić.

lifeinsertimage

Panią Marię poznałam będąc jeszcze na studiach w Lublinie. Chociaż poznałam, to może za małe i za duże słowo. Na ile można poznać kogoś, kto przez większość czasu leży w swoim pokoju i śpi? Albo czasami w nocy krzyczy coś przez sen? Jaką relację może nawiązać studentka-lokatorka z właścicielką mieszkania, która już po trzech minutach nie wie, kim jestem? A na ile można poznać kogoś, kto leci przez ręce, kogo zanosi się wraz z opiekunką do toalety, sadza się na muszli klozetowej i czeka pod drzwiami, nasłuchując czujnie, czy starsza pani nie osuwa się bezwładnie na podłogę? Albo podnosi z wykładziny, raz za razem, kiedy upada tuż pod drzwiami do pokoju? Na ile można poznać kogoś, kogo znów się przebiera z ubrań, bo syn nigdy nie kupuje pampersów (drogie!), tylko zwykłe, najtańsze podpaski z dyskontów czy kogoś, kto kolejny dzień z rzędu przeżuwa powoli kanapki przyniesione przez opiekunkę, bo w lodówce miał tylko dwa ziemniaki („Nie miałem czasu zakupów zrobić, niechże pani coś ugotuje z tych ziemniaków”). Pani Maria zniknęła z mojego życia tak samo szybko, jak i sprzedane mieszkanie, które wymówiono mi z dnia na dzień. Jak dobrze, że znalazł się kupiec. Jak dobrze, że znalazł się DPS.

Pan Włodek jest trudnym przypadkiem. Alkoholik, zdarza mu się popić do tej pory. Cierpi na marskość wątroby. Samotny samotnik. Ma uszkodzenia móżdżku i cały „pakiet” z tym związany – zaburzenia równowagi, koordynacji ruchów, mowy. Poobijany, pokaleczony od upadków. Kiedyś uderzy głową o kant mebla i już nie wstanie. Ze swoim zachowaniem, nieprzewidywalnością i popijaniem na boku stanowi niezłe ziółko, chociaż trzeźwy jest całkiem spokojny i uprzejmy. Siostra chce go wysłać do domu pomocy społecznej. Pan Włodek wzbrania się rękami i nogami. Tylko dlatego, że chce, żeby ona go odwiedziła. Wtedy pójdzie, już mówił, że pójdzie. Siostry cały czas nie ma.

Jest jeszcze pani Teresa. Chory kręgosłup, chore nogi. Ciężko się jej porusza samemu, rentę po zmarłym mężu ma tak niską, że jak jej opiekunka nie przyniesie obiadu, to nic nie je, bo trzeba oszczędzać. Stara się pozytywnie podchodzić do życia, mówi, że cieszy się z tego, że nie jest przykuta do łóżka, że ma ręce, nogi, dach nad głową. Tylko wie pani – mówi, trochę zawstydzona – czasem wypożyczam książki z biblioteki, bo na chodzenie na wydarzenia kulturalne nie mam sił i pieniędzy. I czytam sobie samej te książki na głos. Dopóki mi gardło wytrzymuje. Mam wtedy wrażenie, że ktoś jest, że nie jestem sama. Dzieci tak nie bardzo mają czas, a ja nie mam im czego sprezentować, więc się nie odwiedzamy. Jak tak czytam sobie, to trochę raźniej. Bez tego bywa, że kilka dni nie otwieram ust. Nie ma do kogo.

olderwomanwithgreyhair

Zawsze, kiedy spotykam panie Haliny, Marie, Włodki, Teresy, kiedy słyszę o nich z opowieści zastanawiam się, co było kiedyś. Co będzie potem. Co musiało się dziać wcześniej, w całej historii tej rodziny? Jak te losy potoczą się dalej? Myślę sobie o tych, o których opowiadała mi mama i jej współpracowniczki, o tych, których sama spotykam w pracy. O ludziach zrośniętych z materacem, gdzie tkanka nieporuszana od dni, tygodni, miesięcy stała się jednym z tkaniną. O osobach, których nikt nie odwiedza, chociaż leżą we własnym domu. O tych faszerowanych środkami uspokajającymi, żeby spali i dali święty spokój i pojonych wódką, żeby zamroczeni przestali wyć z bólu.

Patrzę na rodzinę i nie widzę tam tych osławionych japiszonów o chłodnym, analityczno-krytycznym spojrzeniu, co wolą wydać pieniądze na samochody, domy i wycieczki zagraniczne niż opiekę. Widzę całkiem przeciętnych ludzi, zwyczajnych, borykających się z codziennością Nowaków. Mających ponad czterdzieści, pięćdziesiąt a nawet sześćdziesiąt lat. To nie są „wytwory” dzisiejszych, zrelatywizowanych czasów. Tacy dopiero przyjdą. Po nich, w osobie ich dzieci.

Starość, a szczególnie starość zniedołężniała, przepełniona chorobą jest niezwykłym ciężarem nie tylko dla człowieka, ale i całej jego rodziny. Potrzeba więcej rozmowy, empatycznego pochylenia się nad starością, chorobą, degenerującą osobowością i psychiką osoby cierpiącej i całej jej rodziny. Potrzeba odczarowania „dobrego samopoczucia”, bo opieka, dotychczas lekceważona (bo trochę obrzydliwa, intymna, mało medialna, nisko płatna) jest cholernie ciężką pracą. Trzeba nam otwarcia zamkniętych pokoi, bo jeśli o sile społeczeństwa świadczy to, jak traktuje swoich najsłabszych (tu dzieci, niepełnosprawni ale również starzy i schorowani) to gdzie jesteśmy, my, którzy mamy o sobie takie wysokie mniemanie? Że katolicy, bastion wartości w Europie, że pokolenie JP II obejmujące sto lat wstecz i do przodu?

I trzeba nam zejścia głębiej, pozostawienia powierzchni i cofnięcia się do poprzednich pokoleń. Bo błąd systemu nie powstał teraz, jak chciałyby pokazać media. On już trwa. I po prostu cholernie szybko replikuje.

1 replies

  1. Godny, mocny, dający do myślenia tekst. „Że katolicy, bastion wartości w Europie, że pokolenie JP II obejmujące sto lat wstecz i do przodu?” – no więc właśnie. Bastion jak dawno.

Dodaj coś od siebie